Ciemność. Cały czas towarzyszyła żydowskiemu bokserowi. Ciemność w pomieszczeniu przeszywała biała i gęsta mgła. Max szedł przed siebie rozglądając się na boki. Na ścianach niemalże czarnych od brudu widniały litery. Wielkie i małe, a wokół nich wiele słów. Dużo słów. Na innej widniał rysunek słońca z którego spływały smugi żółtej farby. Nie musiał długo zgadywać gdzie się znajduje. Piwnica na Himelstrasse 33. Spędził w niej tak wiele czasu, że znał każdy kąt, każdy zakamarek, który się w niej znajdował.
W rogu pojawiły się schody, a na ich szczycie lekko uchylone drzwi przez które wpadła niewielka ilość światła. Miał wątpliwości czy iść w tamtym kierunku. Czy to może być znak, że umarł? Że jego czas już nadszedł? Wahał się. Lecz nagle usłyszał potok przekleństw Rosy. Chwilę później do jego uszu doszła melodia grana na akordeonie. Później usłyszał głos. Jej głos. Czytała. Czytała właśnie tą samą książkę, którą czytała gdy leżał w jej łóżku na piętrze. Czy to oznacza, że nie żyją? Czy właśnie tak Rosa, Hans i Liesel zostali ukarani? Jeśli ten blask jest celem jego ostatniej podróży to podąży w jego kierunku. Skoro ludzie, którzy ukrywali go w piwnicy odeszli na tamten świat to nie ma powodu, by żyć dalej. Nawet jeśli przeżyłby wojnę to dokąd się uda? Jego przyjaciel pewnie już myśli że nie żyje, rodzina Maxa zapewne została wymordowana, kobieta-szafa, mężczyzna z akordeonem i strząsaczka słów także odeszli. Wiedział jedno chciał być z nimi.
Ruszył po schodach i otworzył drzwi.
Inaczej wyobrażał sobie niebo. Znajdował się w kuchni na Himelstrasse 33. Rosa gotowała grochówkę, Hans czyścił instrument, a Liesel siedziała przy stole i czytała.
- Max!
Zerwała się z krzesła i uściskała go.
- Tak bardzo tęsknię. Pragnę cię wykraść z Dachau tak samo jak książki, które wykradam z biblioteki z domu burmistrza.
Max stał jak wryty. Czyli jednak nie umarł, czyli oni żyją...
Nagle sceneria się zmieniała. Humbertowie klęczeli, a przed nimi stał Hitler z pistoletem w dłoni. Oddał dwa strzały i ciała Hansa i Rosy padły na żwirową drogę. Z ich czoła sączyła się czerwona krew. Liesel klęczała obok. Ze łzami w oczach spoglądała na Maxa.
- Wróć! Nie zostawiaj mnie!
- Liesel!
Poderwał się do pozycji siedzącej. Dyszał ciężko i z trudem łapał powietrze. Zosia przebiegła całą izolatkę szybciej niż Jesse Owens.
- Spokojnie. To tylko zły sen...- mówiła kładąc mu rękę na kościstym ramieniu. Zakręciło mu się w głowie i opadł na poduszkę.
- Zabił ich. Ją też chciał zabić. Zabił...- mamrotał. Zaciskał przy tym pięści tak mocno, że aż zbielały mu kostki. Zosia starała się go uspokoić jak tylko mogła.
- To tylko sen. To nieprawda. Tylko sen.
Delikatnie ujęła jego pięść. Pod wpływem dotyku powoli zaczął rozkładać palce. Max starał się oddychać spokojnie i miarowo. Kręciło mu się w głowie. Wciąż miał gorączkę lecz już nie tak wysoką. Poczuł się ciężki niczym ołów. Nie mógł nic zrobić, niczym poruszyć. W głowie ciągle majaczyła mu scena egzekucji.
- Nie martw się to zaraz minie. - pocieszała go ciepłym i spokojnym głosem. Miała rację po kilku minutach poczuł się lepiej. Znacznie lepiej.
- Przyniosę coś do jedzenia.
Max potarł dłońmi twarz. Błagam niech to nie będzie prawda. Niech nic im się nie stało.
Poczuł jak łzy napływają mu do oczu. Pierwsze pragnie jakie pojawiło się w jego głowie to przytulnie się do matki i wypłakanie się jak mały chłopiec, ale obiecał sobie, że będzie silny.
Przecież walczysz z Hitlerem na pięści i mówiłeś, że jak śmierć przyjdzie to dasz jej po gębie!
- Proszę, kanapki z szynką i herbata na rozgrzanie. - otworzył oczy i pragnął zadać to nurtujące go pytanie. O ty, Liesel?
- Dziękuję Zosiu.
Dziewczyna uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła. Patrzyła jak Max powoli je kanapki i co chwila popija herbatą.
- Jak się czujesz?- spytała, kiedy skończył.
- Dużo lepiej niż wczoraj. Nie wiem czy dożyłbym dzisiejszego dnia, gdyby nie Żydzi z mojego baraka i ty. No i Wolfgang...
Zosia prychnęła.
- Wolfgang patrzy tylko na własne dobro. Nie mógł przecież dopuści, by jego zupa była za słona. - odwinęła chusteczkę na dłoni Maxa i delikatnie przejechała palcami po małych ranach.
- To podczas kary. Wanna miała ostre kanty.- wyjaśnił.
- Banda zwierząt...
Wtem usłyszeli jak drzwi otwierają się gwałtownie. Zosia kazała Maxowi udawać, że śpi.
- No i jak się czuje ten szczur? - Wolfgang ominął Zosie, która stanęła przed nim i tłumaczyła, że Max jest jeszcze chory. Stanął nad Żydem i potrząsał nim kilka razy.
- Zostaw go! Nie jest jeszcze zdrowy. Gorączka w pełni nie spadła...
- Widzę karmisz go lepiej iż na to zasługuje.
Zosia nic nie odpowiedziała. Wzięła talerz oraz kubek i poszła zanieść je do misy z wodą na drugim końcu izolatki. Max otworzył jedno oko i zobaczył jak Niemiec przygniata ją do ściany i próbuje pocałować. Dziewczyna rzucała się i biła go.
Musi jej pomóc, tylko jak? Na zegarze dochodziła szósta. Apel jest o siódmej. Powoli, bezszelestnie wstał z łóżka. Z trudem utrzymał równowagę. Podszedł do zegara na palcach niczym kot. I ustawił wskazówki na za pięć siódma. Wrócił do łóżka i czekał, aż kukułka zacznie kukać. Spojrzał na scenę rozgrywająca się na drugim końcu izolatki. Zosia stała przy ścianie z dłońmi powyżej głowy. Nie miała na sobie już pasiastej koszuli. Stała półnaga i trzęsła się ze strachu. Oprawca Zosi przyglądał się jej piersiom i zaczął się dobierać do spodni. Dziewczyna ze strachu i mogła wydusić żadnego słowa sprzeciwu ani prośby aby przestał.
Pośpiesz się kukułko...
Wtedy własnie rozległ się dźwięk wybawienia.
Kuku-kuku
Wolfgang puścił Zosię i wyszeptał jej do ucha:
- Ty razem ci się udało, ale wiedz, że ja zawsze dostaje tego czego chcę, kochanie.
Później wyszedł.
Zosia ciągle stała przy ścianie. Trzęsła się i płakała. Drżącymi rękoma starała się zakryć piersi. Max ponownie wstał, wziął koc z sąsiedniego łózka i okrył nim młodą higienistkę. Owinęła się nim szczelnie i oparła głowę na chudym torsie Maxa. Objął ją delikatnie. Stali tak dobrą chwilę. Ona płakała, a on stał i prosił Boga by ta wojna się w końcu skończyła.
W rogu pojawiły się schody, a na ich szczycie lekko uchylone drzwi przez które wpadła niewielka ilość światła. Miał wątpliwości czy iść w tamtym kierunku. Czy to może być znak, że umarł? Że jego czas już nadszedł? Wahał się. Lecz nagle usłyszał potok przekleństw Rosy. Chwilę później do jego uszu doszła melodia grana na akordeonie. Później usłyszał głos. Jej głos. Czytała. Czytała właśnie tą samą książkę, którą czytała gdy leżał w jej łóżku na piętrze. Czy to oznacza, że nie żyją? Czy właśnie tak Rosa, Hans i Liesel zostali ukarani? Jeśli ten blask jest celem jego ostatniej podróży to podąży w jego kierunku. Skoro ludzie, którzy ukrywali go w piwnicy odeszli na tamten świat to nie ma powodu, by żyć dalej. Nawet jeśli przeżyłby wojnę to dokąd się uda? Jego przyjaciel pewnie już myśli że nie żyje, rodzina Maxa zapewne została wymordowana, kobieta-szafa, mężczyzna z akordeonem i strząsaczka słów także odeszli. Wiedział jedno chciał być z nimi.
Ruszył po schodach i otworzył drzwi.
Inaczej wyobrażał sobie niebo. Znajdował się w kuchni na Himelstrasse 33. Rosa gotowała grochówkę, Hans czyścił instrument, a Liesel siedziała przy stole i czytała.
- Max!
Zerwała się z krzesła i uściskała go.
- Tak bardzo tęsknię. Pragnę cię wykraść z Dachau tak samo jak książki, które wykradam z biblioteki z domu burmistrza.
Max stał jak wryty. Czyli jednak nie umarł, czyli oni żyją...
Nagle sceneria się zmieniała. Humbertowie klęczeli, a przed nimi stał Hitler z pistoletem w dłoni. Oddał dwa strzały i ciała Hansa i Rosy padły na żwirową drogę. Z ich czoła sączyła się czerwona krew. Liesel klęczała obok. Ze łzami w oczach spoglądała na Maxa.
- Wróć! Nie zostawiaj mnie!
- Liesel!
Poderwał się do pozycji siedzącej. Dyszał ciężko i z trudem łapał powietrze. Zosia przebiegła całą izolatkę szybciej niż Jesse Owens.
- Spokojnie. To tylko zły sen...- mówiła kładąc mu rękę na kościstym ramieniu. Zakręciło mu się w głowie i opadł na poduszkę.
- Zabił ich. Ją też chciał zabić. Zabił...- mamrotał. Zaciskał przy tym pięści tak mocno, że aż zbielały mu kostki. Zosia starała się go uspokoić jak tylko mogła.
- To tylko sen. To nieprawda. Tylko sen.
Delikatnie ujęła jego pięść. Pod wpływem dotyku powoli zaczął rozkładać palce. Max starał się oddychać spokojnie i miarowo. Kręciło mu się w głowie. Wciąż miał gorączkę lecz już nie tak wysoką. Poczuł się ciężki niczym ołów. Nie mógł nic zrobić, niczym poruszyć. W głowie ciągle majaczyła mu scena egzekucji.
- Nie martw się to zaraz minie. - pocieszała go ciepłym i spokojnym głosem. Miała rację po kilku minutach poczuł się lepiej. Znacznie lepiej.
- Przyniosę coś do jedzenia.
Max potarł dłońmi twarz. Błagam niech to nie będzie prawda. Niech nic im się nie stało.
Poczuł jak łzy napływają mu do oczu. Pierwsze pragnie jakie pojawiło się w jego głowie to przytulnie się do matki i wypłakanie się jak mały chłopiec, ale obiecał sobie, że będzie silny.
Przecież walczysz z Hitlerem na pięści i mówiłeś, że jak śmierć przyjdzie to dasz jej po gębie!
- Proszę, kanapki z szynką i herbata na rozgrzanie. - otworzył oczy i pragnął zadać to nurtujące go pytanie. O ty, Liesel?
- Dziękuję Zosiu.
Dziewczyna uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła. Patrzyła jak Max powoli je kanapki i co chwila popija herbatą.
- Jak się czujesz?- spytała, kiedy skończył.
- Dużo lepiej niż wczoraj. Nie wiem czy dożyłbym dzisiejszego dnia, gdyby nie Żydzi z mojego baraka i ty. No i Wolfgang...
Zosia prychnęła.
- Wolfgang patrzy tylko na własne dobro. Nie mógł przecież dopuści, by jego zupa była za słona. - odwinęła chusteczkę na dłoni Maxa i delikatnie przejechała palcami po małych ranach.
- To podczas kary. Wanna miała ostre kanty.- wyjaśnił.
- Banda zwierząt...
Wtem usłyszeli jak drzwi otwierają się gwałtownie. Zosia kazała Maxowi udawać, że śpi.
- No i jak się czuje ten szczur? - Wolfgang ominął Zosie, która stanęła przed nim i tłumaczyła, że Max jest jeszcze chory. Stanął nad Żydem i potrząsał nim kilka razy.
- Zostaw go! Nie jest jeszcze zdrowy. Gorączka w pełni nie spadła...
- Widzę karmisz go lepiej iż na to zasługuje.
Zosia nic nie odpowiedziała. Wzięła talerz oraz kubek i poszła zanieść je do misy z wodą na drugim końcu izolatki. Max otworzył jedno oko i zobaczył jak Niemiec przygniata ją do ściany i próbuje pocałować. Dziewczyna rzucała się i biła go.
Musi jej pomóc, tylko jak? Na zegarze dochodziła szósta. Apel jest o siódmej. Powoli, bezszelestnie wstał z łóżka. Z trudem utrzymał równowagę. Podszedł do zegara na palcach niczym kot. I ustawił wskazówki na za pięć siódma. Wrócił do łóżka i czekał, aż kukułka zacznie kukać. Spojrzał na scenę rozgrywająca się na drugim końcu izolatki. Zosia stała przy ścianie z dłońmi powyżej głowy. Nie miała na sobie już pasiastej koszuli. Stała półnaga i trzęsła się ze strachu. Oprawca Zosi przyglądał się jej piersiom i zaczął się dobierać do spodni. Dziewczyna ze strachu i mogła wydusić żadnego słowa sprzeciwu ani prośby aby przestał.
Pośpiesz się kukułko...
Wtedy własnie rozległ się dźwięk wybawienia.
Kuku-kuku
Wolfgang puścił Zosię i wyszeptał jej do ucha:
- Ty razem ci się udało, ale wiedz, że ja zawsze dostaje tego czego chcę, kochanie.
Później wyszedł.
Zosia ciągle stała przy ścianie. Trzęsła się i płakała. Drżącymi rękoma starała się zakryć piersi. Max ponownie wstał, wziął koc z sąsiedniego łózka i okrył nim młodą higienistkę. Owinęła się nim szczelnie i oparła głowę na chudym torsie Maxa. Objął ją delikatnie. Stali tak dobrą chwilę. Ona płakała, a on stał i prosił Boga by ta wojna się w końcu skończyła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz